Motto: Strzeż się lekarza, który jest specjalistą od wychodzenia cało z opresji
(ostrzeżenie Matza)
Co pewien czasprowadzę dla lekarzy szkolenia na temat diagnozowania i leczenia
osób uzależnionych lub nadużywających substancji psychoaktywnych. Chciałbym
podzielić się refleksjami, które pojawiają się po takich spotkaniach.Reakcja
uczestników szkolenia na pewne treści związane z patrzeniem na uzależnienie
z perspektywy biologicznej, traktującej je jako "przewlekłą chorobą mózgu"
i wynikającymi z niej konsekwencjami pod postacią określonych zaburzeń i dolegliwości
psychiatrycznych ma dla mnie wymiar zjawiska filozoficznego określanego, które
nazwałbym zdziwieniem. Występuje ono w róznych postaciach:
- z odcieniem niedowierzania - wśród tych, którzy określają alkoholizm "chorobą
na własne życzenie".
- z domieszką zaskoczenia reagują ci, którzy nie znajdują uzasadnienia terminu
"choroba" w określaniu zjawiska, jakim jest uzależnienie.
- podbarwione dyskretną wyższością w stylu "a nie mówiłem"- demonstrują
ci, którzy nie lubią psychologów.
- z domieszką złości "co za brednie"- okazują ci, którzy nie lubią
biologicznie zorientowanych psychiatrów.
Zauważyłem, że najbardziej zdziwionych łączy podobne zachowanie: bezrefleksyjne
przepisywanie pacjentom doświadczającym skutków picia, leków uspokajających
i nasennych. Bowiem oni podążają za pacjentem. W mniemaniu pacjentów są specjalistami
ratującymi ich z opresji.
W związku z powyższym chciałbym zwrócić uwagę na kilka istotnych faktów związanych
ze stosowaniem różnych grup leków psychotropowych u pacjentów uzależnionych
.
Przy stosowaniu leków działających uspokajająco, nasennie, przeciwlękowo z grupy
tzw. benzodiazepin powinno się przestrzegać podstawowych zasad:
Jak skomentować przepisywanie przez lekarza pacjentowi przez okres kilku miesięcy
leków takich jak relanium, lorafen, dormicum, clonazepam itp. ?
Pomijając objawy ostrego zespołu abstynencyjnego, w czasie którego następuje
"zalew" centralnego układu nerwowego pacjenta " lawiną"
neurotransmiterów, co manifestuje się szeregiem objawów uzasadniających zastosowanie
leków z powyższej grupy, istnieje niewiele wskazań do ich dłuższego stosowania
u pacjentów uzależnionych.
Używanie substancji odurzających prowadzi do istotnych zaburzeń w biochemii
mózgu pacjentów. Znajduje to odzwierciedlenie u wielu z nich przez długi okres
czasu w takich chociażby dolegliwościach jak: stany obniżonego nastroju, zaburzenia
snu (sen płytki, przerywany, wczesne budzenie ranne, sen bez poczucia snu),
częsta zmienność nastroju, drażliwość, utrata poczucia przyjemności z prostych
aktywności życiowych itp.
Amerykanie mówią, że uzależniony człowiek ma "toksyczny mózg". Ktoś
powiedział "to nie my mamy mózg, ale mózg ma nas", więc tak napawdę
to nasz mózg potrzebuje czasu i odpowiednich warunków, aby się uspokoić, odzyskać
równowagę.
Jest także inna istotna kwestia związana ze stosowaniem leków wpływających na
nastrój w grupie pacjentów uzależnionych, ma ona swoje źródło w mechanizmie
radzenia sobie z emocjami za pomocą środków chemicznych, w pewnym wymiarze uzależnienie
to specyficzny sposób radzenia sobie z rzeczywistością, to "chemiczny"
sposób bycia w świecie.
Uważna analiza historii używania różnych środków odurzających skłania do niezbyt
wesołej refleksji, że uzależnienie jako problem, z którym przychodzi się nam
zmagać, to w znacznej mierze efekt radosnej twórczości lekarzy, farmaceutów,
biochemików. Wskazałbym tu zwłaszcza lekarzy, którzy chcą być natychmiast skuteczni,
chcą odnosić spektakularne sukcesy w usuwaniu tego, co boli, lecz czasem boleć
musi, bo jak mówi poeta w wierszu pt. Trud (*)
"to nie jest takie proste
wstawać jeść śniadanie pracować
zmieniać wyjaśniać radzić
pisać z córką wypracowania
rozmawiać z żoną milczeć z żoną
(...) dotykać tego wszystkiego dotykać (...)
i rodzić się
wciąż się w sobie rodzić"
Nie jestem przeciwnikiem stosowania leków wśród, uważam jednak, że zbyt łatwo
lekarze ulegają presji objawów zgłaszanych przez pacjenta, zbyt łatwo ulegają
przekonaniu o byciu skutecznym natychmiast i za wszelką cenę, zbyt mało mają
wiedzy dotyczącej mechanizmów uzależnienia, popartej przekonaniem o naturalnej
zdolności naszego organizmu do zdrowienia. Pacjenci zaś zbyt łatwo dają się
zwodzić reklamie "Prozac i chce się żyć". Zbyt często i zbyt łatwo
przychodzi im używać w zmaganiu z tym, co boli, bo czasem boleć musi, środków
chemicznych serwowanych przez specjalistów od wychodzenia cało z depresji, przepraszam,
z opresji.
Inną nieco kwestią jest stosowanie leków wykazujących działanie zmniejszające
głód alkoholu, zapobiegających nawrotom picia, hamujących euforyzujący efekt
działania alkoholu, takich jak campral, czy też naltrekson.To zupełnie nowa
grupa leków, których mechanizm działania przynajmniej hipotetycznie związany
jest z zaburzeniami na poziomie receptorowym oraz neuroprzekaźników wywołanymi
działaniem alkoholu na mózg.
W różnych doniesieniach potwierdza się ich skuteczność w aspekcie wydłużenia
czasu abstynencji poprzez zmniejszenie częstości nawrotów, obniżenie intensywności
głodu alkoholowego. Wykazuję jednak umiarkowany optymizm co do ich efektywności,
obserwując każdego kolejnego pacjenta zapijającego campral.
Podsumowując swoje refleksje, chciałbym zwrócić uwagę na dwie istotne kwestie:
- konieczność umiejętnej (tzn. w przystępny sposób prowadzonej) edukacji osób
uzależnionych w kwestii "biegania" do specjalistów w związku z dolegliwościami
natury psychiatrycznej a będącymi prostymi następstwami "picia wódki".
- konieczność właściwej (tzn. prowadzonej przez doświadczonego lekarza) edukacji
lekarzy w kwestii leczenia dolegliwości natury psychiatrycznej u osób uzależnionych.
Autor jest lekarzem psychiatrą, specjalistą psychoterapii uzależnienia.
*Ireneusz Kaczmarczyk (1999) Cisza stroiła się sama. Wydawnictwo Tukan. Piotrków Trybunalski