Tomasz Głowik

Terapeutyczny dla mnie jest sam proces poszukiwania przez pacjenta słów, znaczeń dla swoich przeżyć

Człowiek, pacjent, więzień...

Pracuję ze skazanymi uzależnionymi od alkoholu i innych środków zmieniających nastrój. Chciałbym w tym artykule podzielić się z Państwem moimi doświadczeniami i obserwacjami związanymi z pracą terapeutyczną z osobami uzależnionymi, które przebywają w zakładach karnych. Nie będę tu koncentrował się na specyfice leczenia w ZK, czy też specyfice pacjenta. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na te wartości, które stały się dla mnie ważne w pracy z moimi pacjentami.
Te wartości to:

Relacja terapeutyczna

W literaturze filozoficznej bliskie stały mi się określenia człowieka takie jak homo viator i homo socialis.
Homo viator to archetyp człowieka - wędrowca, którego życie jest drogą, wędrówką. Tak rozumiany człowiek zawsze dąży do jakiegoś celu, poszukuje szczęścia i spełnienia. Jest ciągle niespokojny, gotowy do trudów drogi pomimo zmęczenia. Opisywali go już Homer, Eneasz, Dante. Ożywili w literaturze na nowo Nietzsche, Rilke i Marcel, a obecnie w beletrystyce Cohelo. Właśnie ta wędrówka i związany z nią cel czynią z niego człowieka. Narażony na różne niebezpieczeństwa podąża dalej z nadzieją, że osiągnie to, co przyniesie mu spełnienie. Pokonuje strach i niepewność, które go nieraz paraliżują i idzie dalej, zbiera doświadczenia, dojrzewa, staje się bardziej sobą. Każde zwycięstwo, każda pokonana przeszkoda czynią go pewniejszym siebie, dodają odwagi do dalszej wędrówki. Ten obraz wskazuje bardziej na stawanie się, niż na bycie człowiekiem.
Na swej drodze spotyka innych ludzi, innych wędrowców. Idzie z nimi przez jakiś czas, rozstaje się, spotyka innych i wciąż idzie dalej. Dzieje się tak dlatego, że jest jednym z wędrowców, który żyje wśród ludzi - to homo socialis. Na drodze nie czyhają na niego tylko pułapki i niebezpieczeństwa, ale też radość i nadzieja ze wspólnej drogi, ze spotkania z człowiekiem, towarzyszem podróży. Człowiek - to życiowe zadanie, program, który może być realizowany "w drodze" i w relacji z innymi ludźmi. Żyje w mniej lub bardziej zadowalających go relacjach z tymi, którzy go otaczają. Jego życie jest puste bez innych ludzi. Śmierć to koniec relacji międzyludzkich. Życie to trwanie w tych relacjach.
Te dwa obrazy człowieka jako wędrowca i człowieka jako istoty społecznej wpływają na moje rozumienie pomagania osobom uzależnionym pozbawionym wolności.
Żadnemu z tych, których codziennie spotykam w mojej pracy, nie udało się znaleźć drogi, która byłaby akceptowana społecznie. Każdy z nich złamał ważne normy społeczne. Zostali wyizolowani ze społeczeństwa i uznani za asocjalnych i antyspołecznych. Przysporzyli ludziom bardzo wiele cierpienia i zostali za to ukarani. Pojawia się jednak pytanie, czy można tych asocjalnych usocjalnić za pomocą izolacji? Czy homo socialis może odnaleźć swoją drogę i cel swojej podróży w izolacji?
Sama izolacja stwarza takie warunki, które już na wstępie uniemożliwiają poprawę zachowania i zmianę swej postawy. Niejednokrotnie ci asocjalni trafiają w izolacji do środowiska, które jest jeszcze bardziej chore i brutalne niż na wolności. Okazywanie sobie uczuć jest tu oznaką słabości. Ufać komuś jest rzeczą niebezpieczną. Zdobyć uznanie innych można jedynie przez agresywność i brutalność. Słowo - szanować tak naprawdę nie istnieje. Bać się - to odpowiednik tego słowa. Więzienie jest zatem miejscem bez zdrowych relacji. Możliwość zawierania tych relacji oznacza - dramatycznie nazywając ten fakt - przeżyć, ich brak - umrzeć, zagubić się i nie odnaleźć. Każdy człowiek nosi w sobie potrzebę takich relacji, kontaktów z innymi ludźmi, dzięki którym będzie czuł się bezpieczny, akceptowany, będzie mógł się rozwijać w budującej konfrontacji. Więzienie nie stwarza takich możliwości między innymi dlatego, że "więzi" podstawowe potrzeby człowieka i powoduje ich deprywację.
Dlatego też bardzo istotna wydaje się być w tych warunkach relacja terapeutyczna, jaka powstaje pomiędzy terapeutą prowadzącym a pacjentem pozbawionym wolności. Ciągle na nowo doświadczam tego, że od jej kształtu zależy cały proces terapeutyczny. Relacja terapeutyczna jest specyficznym rodzajem relacji międzyludzkiej. Jest w niej wyraźnie określone, kto jest pomagającym, a kto szukającym pomocy. Kiedyś bardzo mi przeszkadzał ten podział. Dzisiaj nie dostrzegam w tym nic złego, gdyż nie podział na role stał się dla mnie ważny, a takie cechy tej relacji, które pozwolą pacjentowi na rozpoczęcie poszukiwań na nowo.

* * *

Zacząłem od bardzo prostej rzeczy. Do wszystkich pacjentów zwracam się na "Pan". I nie ma dla mnie znaczenia, czy jest to chłopak mający 19 lat, czy też mężczyzna w wieku 60 lat. Robię to zupełnie świadomie, aby pokazać pacjentowi, że jest on dla mnie ważną osobą, która zasługuje na szacunek.
Staram się, aby to, co przekazuję pacjentom, było rzetelną wiedzą. Nie traktuję ich jak osoby, którymi trzeba manipulować, zatajać przed nimi pełne informacje tylko dlatego, że cel moich oddziaływań jest dobry. Świadomie nie chcę posługiwać się tymi samymi normami, na których zbudowane jest więzienne życie. Zakładam, że rzetelne informacje mogą pomóc im wzbudzić w sobie prawdziwą i silną motywację do pracy nad sobą.
Traktuję bardzo poważnie ich brak motywacji do pracy nad sobą i swoim problemem. Nie naśmiewam się z powodów, dla których przychodzą na oddział terapeutyczny, niezależnie od tego, czy jest to zrozumiała dla mnie chęć wcześniejszego wyjścia na wolność, czy też chęć poprawy warunków odbywania kary pozbawienia wolności. Staram się wspólnie z nimi szukać pozytywnych stron zmiany własnego w przyszłości trzeźwego życia. Bardzo często, szczególnie w przypadku ludzi młodych, staram się odwoływać do ich życiowych doświadczeń, pragnień, marzeń lub też ich braku. Robię to po to, aby dać im możliwość opowiedzenia o swoim świecie, aby nie poczuli się zaszufladkowani do takiej, czy innej kategorii ludzi.
Terapia tych osób to także ich wychowywanie, uczenie podstawowych umiejętności życiowych. Czasem praca z tą grupą pacjentów polega na walce o stanie się dla nich autorytetem, szczególnie wtedy, gdy w grupie pojawia się silna osobowość, która podważając autorytet terapeuty, chce "ojcować" tym młodocianym w życiu więziennym. Staram się wtedy wszelkie konflikty grupowe czy też interpersonalne rozwiązywać tak, aby nie było w nich wygranych i przegranych. Pacjenci oddziałów terapeutycznych przebywający w izolacji są bardzo wrażliwi na punkcie ponoszenia porażek. Stanowi to dla nich poważne źródło zagrożenia i nawet jeżeli pacjent zostaje w terapii, to z poczuciem chociażby jednej przegranej bitwy interpersonalnej bardzo trudno będzie mu przełamać w sobie opór do udziału w terapii.
Mając świadomość tego, czego brakuje wyizolowanym ze społeczeństwa uzależnionym pacjentom, nie różnicuję ich na tych, którzy grypsują i którzy nie grypsują, na tych, którzy siedzą za takie lub też inne przestępstwa. Niesłychanie istotne wydaje mi się ukazywanie innych możliwości zachowań, innych norm, niż te, które obowiązują w zakładzie karnym. Do dzisiaj uważam, że największym chyba osiągnięciem naszego zespołu terapeutycznego była walka o prawo do pozostania w terapii pacjenta, który według kodeksu obowiązującego w życiu więziennym, nie miałby do tego prawa. Kodeks ten jest bezwzględny dla osób słabszych i naznaczonych szczególnymi rodzajami popełnionych przestępstw. Odbiera możliwość obrony własnych praw. Sam skazany - wcześniej sprawca, a teraz ofiara - uznaje po latach spędzonych w zakładzie karnym, że nie ma prawa do szacunku i zasłużył sobie na takie traktowanie. Nie daje sobie prawa do obrony, zanika w nim umiejętność wypowiadania się we własnym imieniu. Stąd bardzo przydatna wydaje mi się być w pracy ze skazanymi uzależnionymi życzliwa dyrektywność, ćwiczenie konkretnych sytuacji, rozmów, wypowiedzi, które mogą im pomóc poprawić ich funkcjonowanie w społeczności terapeutycznej i nauczą radzić sobie ze współosadzonymi po wyjściu z oddziału terapeutycznego w warunkach dalszej izolacji. Ta życzliwa dyrektywność to też żartobliwe słowa: "Idź chłopie na ten miting, zanim go zaczniesz krytykować, a później porozmawiamy sobie o tym. To jak?" Pacjent skazany nie może odnieść wrażenia, że jest do czegoś zmuszany. Zawsze należy pozostawić mu miejsce na jego wolną decyzję. Ograniczenie poczucia wolności pacjenta w decydowaniu o sobie powoduje, że wszelkie nasze oddziaływania napotykają na opór z jego strony, a wtedy pomiędzy nami a nim zaczyna się walka. Tę walkę bardzo łatwo jest przegrać, bo dla pacjenta żyjącego w poczuciu nieustannego zagrożenia ważniejsze staje się pozostać sobą, nie poddać się, niż ulec terapeucie nawet wtedy, gdy cel jego działania jest dobry. Zmiana nie może wiązać sięa z poczuciem upokorzenia, a nie trudno o nie, gdy mamy do czynienia z człowiekiem skazanym na karę pozbawienia wolności. Zmiana ma umacniać, pokazywać nowe szanse, innego niż za pomocą manipulacji, fałszywej dumy i agresji, budowania własnej godności.
W pracy ze skazanymi bardzo łatwo ulec terapeutycznemu pesymizmowi, który polega na traktowaniu pacjenta z przymrużeniem oka, na lekceważeniu jego zdolności do zmiany. Terapeuta często ulega pokusie spisania pacjenta na straty, bo jest "zaburzony" lub zupełnie "zdemoralizowany". Taka relacja odbiera pozbawionemu wolności także jego godność. Zaniedbanie, emocjonalne odrzucenie lub zbyt wygórowane wymagania wobec uzależnionego skazanego to pewnego rodzaju forma przemocy wobec niego.
Przez zaniedbanie rozumiem traktowanie pacjenta jak "piąte koło u wozu", niedotrzymywanie terminów spotkań, niezabieganie ze strony terapeuty o kontakt z nim. Wyrazem takiej postawy są często słowa: "Siedzi, to ma czas. Może poczekać. Nic mu się nie stanie." "Niech się w ogóle cieszy, że ktoś się nim zajmuje."
Emocjonalne odrzucenie to okazywanie niechęci, brak akceptacji pacjenta w związku z popełnionym przestępstwem, wyglądem, głoszonymi przez niego poglądami.
Zbyt wygórowane wymagania to oczekiwanie od pacjenta, że będzie czynił postępy w terapii większe i szybciej, niż jest do tego zdolny. Słabe możliwości intelektualne, braki w wykształceniu, deficyty w wychowaniu to tylko niektóre przyczyny jego małych i powolnych postępów w terapii. Tymczasem warto pamiętać o tym, że wielu pacjentów więziennych oddziałów terapeutycznych stoi gdzieś na początku swojej wędrówki jako homo viator.
Nikt nie wytknie więziennym terapeutom tych błędów. Nie są to postawy weryfikowalne za pomocą jakiejkolwiek kontroli z zewnątrz. Nie wpłynie to prawdopodobnie również na ilość chętnych do leczenia, bo oferta terapeutyczna w zakładach karnych, biorąc pod uwagę potrzeby, jest i tak bardzo mała.
W całym podejściu do skazanego uzależnionego za najbardziej terapeutyczne uważam nie same techniki czy też metody pracy, ale stworzenie z pacjentem takiej relacji, która z kolei zacznie przemieniać jego samego i jego relacje z innymi. O takiej formie budowania kontaktu z drugim człowiekiem mówili już M. Buber w filozofii spotkania i C. Rogers w terapii nastawionej na klienta. Według nich decydujące dla stworzenia uzdrawiającej relacji są takie jej cechy, dzięki którym pacjent:

Tak budowana relacja terapeutyczna kieruje się zupełnie innymi wartościami, niż te budowane w oparciu o kryteria życia więziennego. Dlatego jest właśnie cenna. Wszelkie techniki, których uczymy się na różnorodnych szkoleniach i zjazdach, nie mogą pominąć znaczenia "uzdrawiającej relacji". Jak uczy mnie doświadczenie - szczególnie ona jest ważna w pracy ze skazanymi uzależnionymi. Dlatego też pracę z osobami uzależnionymi pozbawionymi wolności traktuję jako wyzwanie do pozostania wiernym tym wartościom, które uważam za cenne w kontakcie z drugim człowiekiem.

Słowa

Kolejnym ważnym dla mnie narzędziem pracy terapeutycznej są słowa. W nich ukryty jest sens, czasem cała życiowa filozofia. Słowa: terapia, terapeutyzować, które pochodzą z języka greckiego, mają w tym języku takie znaczenia, jak: "być czyimś sługą, traktować kogoś przyjaźnie, czcić, troszczyć się o kogoś", ale też "traktować kogoś z wielką uwagą", a także "kogoś pielęgnować, leczyć".
Wypowiadając słowa, wypowiadamy siebie. Są one wyrazem naszych przeżyć i myśli. Słowa nazywają nasz wewnętrzny świat i dzięki temu staje się on czytelny dla innych. Gdyby nie one, nie byłby on dostępny być może nawet dla nas samych. Słowa budują nasze relacje ze światem. Człowiek jako homo socialis jest zdolny zrozumieć siebie jedynie w relacjach do świata, który go otacza. Słowa, jakimi się porozumiewa, nadają kształt tym relacjom.
Religia bardzo mocno podkreśla moc twórczą słowa. Warto zwrócić uwagę na to, że Bóg stwarza świat, wypowiadając słowa, że w ten sam sposób wielokrotnie uzdrawia lub też odmienia bieg ludzkiego życia, że uznając słowami dobro tego, co stworzył, nadaje mu jednocześnie sens istnienia. Słowa mają zatem moc tworzenia, ale też zmiany określonej rzeczywistości.
Słowa nadają kształt rzeczywistości postrzeganej przez pacjenta. W terapii mówienie i słuchanie odbywa się jednocześnie. Dla pacjenta oznacza to, że słyszy siebie mówiącego. Stwarza w ten sposób pewną rzeczywistość, której sam staje się odbiorcą tak samo jak terapeuta czy też grupa terapeutyczna. To nadawanie kształtu swoim myślom jest właśnie tworzeniem właściwego obrazu rzeczywistości, bowiem pacjent często tkwi w sidłach mitów na swój i innych temat. Bardzo wyraźnie widać to podczas kontaktu z pacjentem, gdy wypowiadając jakieś słowa, wielokrotnie je odwołuje, zastępuje innymi tak, jakby nie znalazł się w tej rzeczywistości, w której chciał się znaleźć. Terapeutyczny dla mnie jest sam proces poszukiwania przez pacjenta słów, znaczeń dla swoich przeżyć. Pacjent bardzo często sam dokonuje weryfikacji swoich nieprawdziwych przekonań przez sam proces wypowiadania się. Dlatego też duży nacisk kładę na aktywność werbalną pacjentów w grupie terapeutycznej i nazywanie wprost swoich doświadczeń i zachowań. Wielu z nich ma poważne braki w wykształceniu, brak im umiejętności wypowiadania się. Przypomina mi się tu zabawna historia. Omawiałem z pacjentem jeden z wywiadów diagnostycznych. Pytam, czy był w wojsku. Pacjent odpowiada, że nie. Pytam, czy wie dlaczego. - Tak - odpowiada- robili mi jakieś testy i stwierdzili, że się nie nadaję. - A powiedziano Panu, co wyszło w tych testach? Tak - mówi - miałem 75 stopni tolerancji i dlatego mnie nie wzięli.
Staram się nie stawiać pacjentom zbyt wysoko poprzeczki, jeżeli chodzi o poprawność ich wypowiedzi, koncentrując się na sensie. Często powtarzam jedynie to, co usłyszałem, pytając jednocześnie, czy pacjent to miał na myśli. Chcę ukierunkować zmiany zachodzące w pacjencie w kierunku odkłamywania, a nie dalszego zakłamywania rzeczywistości. Proszę pacjenta, a jeśli tego nie potrafi, to grupę, aby nazywał swoje zachowania. Najczęściej pacjenci próbują prostować swą wypowiedź, szukając słów, które nazwą ich myśli i doświadczenia, zmieniając w ten sposób stworzoną przez siebie samych rzeczywistość, poznając prawdę. Wielu z nich, słuchając samych siebie, odbiera to mówienie o sobie jako coś dla nich zagrażającego. Niejednokrotnie porównują to z policyjnym przesłuchaniem, gdyż opowiadając o sobie konfrontują się jednocześnie z tworzonym przez siebie światem. Z pewnym zdumieniem przyglądam się często temu procesowi, który się dzieje niezależnie od tego, czy powiem coś mądrego, głupiego, czy też nie odezwę się wcale. Zapisałem sobie kilka wypowiedzi jednego pacjenta w trakcie czterech tygodni jego pobytu w oddziale:

Tłustym drukiem zaznaczyłem, w jaki sposób pacjent sam korygował swoje wypowiedzi, szukając odpowiednich słów dla swych przeżyć. Szukanie tych słów to proces, to działanie. Wittgenstein powiedział kiedyś, że słowa to czyny, że mowa to działanie. I właśnie dlatego słowa mogą zmieniać człowieka, gdyż są działaniem, wynikiem procesu w nim zachodzącego. Mówiąc o swoim życiu, opowiadając o swojej życiowej drodze, pacjent ma szansę wzięcia za nie odpowiedzialności przez to, że odnajdzie podczas terapii właściwe słowa, które pozwolą mu uporządkować dotychczasowe doświadczenia, a tym samym poznać prawdę o sobie. Ten proces to nic innego, jak rozbrajanie psychologicznych mechanizmów uzależnienia i kształtowanie innego obrazu swojego picia niż dotychczas.

Humor

Izolacja więzienna powoduje dodatkowe napięcia wynikające z bardzo wielu czynników, między innymi z deprawacji potrzeb. Skazani - również ci uzależnieni - charakteryzują się dużym stopniem wrogości, nieufności, podejrzliwości czy też agresywności w bardzo różnych jej przejawach. Te postawy stają się szczególnie wyraźne w pracy grup terapeutycznych. Brak czy też niewielkie umiejętności interpersonalne takie jak przyjmowanie, czy też wyrażanie krytyki, bycie asertywnym, szukanie porozumienia i kompromisu jeszcze bardziej przyczyniają się do zaogniania różnych nieporozumień.
Początkowo bardzo poważnie podchodziłem do różnego rodzaju kryzysów grupowych czy też interpersonalnych pomiędzy poszczególnymi skazanymi. Z czasem zacząłem jednak preferować inną metodę pracy, która, jak się okazało, stała się o wiele bardziej skuteczna, niż myślałem. Jest to rozładowywanie różnorodnych napięć w oddziale za pomocą humoru i żartu. Przekonałem się, że nie każdy konflikt pomiędzy osadzonymi należy rozwiązywać grupowo czy też przepracowywać terapeutycznie w stylu: "Czy chce Pan o tym porozmawiać?" Z pewną zazdrością słuchałem o różnych aktywizujących metodach pracy z grupą, których nie mogłem stosować w pracy z osobami pozbawionymi wolności ze względu na więzienne normy. Długo szukałem jakiegoś odpowiednika, który aktywizowałby pracę grupy, pozwalał na rozwiązywanie konfliktów i uczył pacjentów różnych umiejętności. Taką metodą okazał się humor. Okazało się, że moi pacjenci mają duże poczucie humoru i że jest to dosyć trafna forma przekazu pewnych ważnych w procesie terapeutycznym prawd. Zacząłem traktować humor jako metodę pracy ze skazanymi uzależnionymi od alkoholu. Oto dwie takie sytuacje:

Powyższe refleksje nie mają charakteru obiektywnej prawdy. Chciałbym jedynie, aby były wskazówkami do kształtowania własnych postaw terapeutycznych dla każdego pracującego z osobami uzależnionymi, szczególnie w warunkach zakładu karnego.

 Autor jest certyfikowanym specjalistą terapii uzależnień, pracuje w Areszcie Śledczym w Radomiu.

powrót