Maria John-Borys

POMOC PSYCHOLOGICZNA DLA DZIECI


Kim są i jakie problemy maja dzieci, żyjące w trudnych warunkach rodzinnych. Jak są przygotowane osoby pracujące z dziećmi?

Przed kilkoma laty opracowałam dla Polskiego Towarzystwa Psychologicznego program szkoleniowy dla osób, które miały pracować z dziećmi i młodzieżą z rodzin z problemami – powiedziała na wstępie wykładu Maria John–Borys. – Razi mnie termin „rodzina patologiczna”, ma zabarwienie pejoratywne. Wolę posługiwać się określeniem „rodzina dysfunkcjonalna”, albo „rodzina problemowa”.

Często spotyka się pogląd, że praca z dziećmi jest pracą łatwą, może nawet mało „poważną”. Tymczasem to trudna praca. Dorośli klienci są „obudowani” różnego rodzaju obronami i nie reagują tak szybko ani tak otwarcie jak dzieci na drażniące, przykre czy bolesne zachowania terapeuty. W pracy z dziećmi natomiast bardzo szybko można się spotkać z reakcją emocjonalną. Czasami jest ona zasłużona, czasami nie, ale dzieci reagują w sposób otwarty. Dość często ludzie minimalizują znaczenie pracy z dziećmi, bo się jej boją.

- Sama w kontakcie z dzieckiem czasami tracę głowę... -– mówi M. John–Borys.

Osoby dorosłe są dobrze zmotywowane do tego, żeby przyjść z problemem, opowiedzieć o nim, natomiast w pracy z dziećmi nawiązanie kontaktu zależy od terapeuty. W związku z tym procesy pomagania czy psychoterapii, których adresatami są dzieci, wiążą się z większymi obciążeniami.

Czasami bywa tak, że terapeuci próbują przenieść własne doświadczenia z grup treningowych czy terapeutycznych na obszar pracy z dziećmi, co jest dla tych ostatnich zbyt trudnym doświadczeniem. Dość często kończy się tym, że dzieci nie wytrzymują pracy w takiej formule. Praca z nimi wymaga szczególnego przygotowania, które nie może polegać jedynie na nauce różnego rodzaju procedur (choć to również jest ważne). Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na swój własny kontakt, tzn. na swoje własne zachowania, reakcje, sposób komunikowania się.

W pracy z dzieckiem bardzo istotne jest to, że wymaga ono lepszego strukturalizowania sytuacji niż osoba dorosła. Dorosłemu klientowi można powiedzieć „rób, co chcesz”. Dzieci na ogół oczekują tego, że dorosły (wychowawca, terapeuta) pokieruje tym, co ma się stać, czy co powinny robić. Z drugiej strony trzeba pamiętać o tym, żeby nie ingerować w sposób ograniczający w aktywność i możliwości dziecka. Wyważenie proporcji między kierowaniem, wychowywaniem a zostawianiem swobody jest czymś niezwykle ważnym. Nikt, kto pracuje z dziećmi nie ma tego dane, tego można i trzeba się nauczyć – przez kontaktowanie się z dziećmi, zastanawianie się nad tym, co dzieje się w kontakcie z nimi, wreszcie przez otrzymywanie informacji zwrotnych w postaci superwizji czy konsultacji.

Zakładam, że celem każdego oddziaływania pomocnego dla dziecka jest umożliwienie mu rozwoju, tzn. zaktualizowanie jego wszystkich możliwości. Dziecko z natury posiada duży potencjał rozwojowy i tak naprawdę chodzi tylko o to, żeby stworzyć mu takie warunki, które ten rozwój będą mu umożliwiały.

Najczęściej rozwój definiuje się jako zaspokajanie potrzeb. Zwykle występują tu związki z koncepcjami humanistycznymi, a szczególnie z teorią potrzeb Abrahama Maslowa. Mówi się o tym, że każdy z nas, a zwłaszcza dziecko, jest zależny od otoczenia. Ponieważ w przypadku dziecka, oznacza to głównie zależność od dorosłych, zatem zadaniem osób dorosłych, zajmujących się wychowaniem, jest stworzenie dziecku takich warunków, które umożliwiłyby mu realizację potrzeb. Rodziny, które nie zaspokajają, bądź też zaspokajają w niekompletny sposób potrzeby psychologiczne dziecka, nazywamy rodzinami dysfunkcjonalnymi.

* * *

Na poziomie podstawowym, żeby dziecko mogło się rozwijać, potrzebne jest zaspokojenie jego potrzeb biologicznych oraz potrzeby bezpieczeństwa. Potrzeba bezpieczeństwa jest bardzo ważna, ponieważ przekształca się później w potrzebę przynależności, a jej realizacja jest niezbędna do tego, żeby dziecko w naturalny sposób przyswoiło sobie różnego rodzaju normy. Jeśli dziecko czuje się bezpieczne, kochane, czuje związek z osobą dorosłą, to w naturalny sposób będzie starało się naśladować jej zachowanie. Bardzo często dzieci zachowują się w sposób zgodny z normami nie dlatego, że czerpią przyjemność z bycia grzecznymi, ale dlatego, że sprawia im przyjemność zadowolenie dorosłych, kiedy one zachowują się dobrze. Ponieważ kochają dorosłych, są zainteresowane tym, żeby zachowywać się dobrze po to, żeby dorośli objawiali im radość, miłość, życzliwość.

Zwykle mówimy, że osoby dojrzałe to takie, które mają zinternalizowane normy, np. „nie kłam”, „nie krzywdź ludzi, zwierząt”, „czyń dobrze”. Dzieci potrafią „czynić dobrze” – zależy to oczywiście od pewnych warunków związanych z wiekiem, ale na ogół w wieku dziewięciu–dziesięciu lat potrafią to robić, nie dlatego, że tak bardzo obawiają się zewnętrznej kary, ale dlatego, że w efekcie dobrych kontaktów z dorosłymi mają te zasady uwewnętrznione. Są też takie osoby, które tych zasad nie uwewnętrzniają nigdy i nawet będąc już dorosłymi ograniczają swoje złe zachowania, głównie ze względu na to, że boją się kary pochodzącej z zewnątrz. Najczęściej dzieje się tak, gdy osoby te w dzieciństwie nie miały wystarczająco dobrych, bezpiecznych kontaktów
z dorosłymi.

Za fundamentalną sprawę uważam nawiązanie dobrego kontaktu między dzieckiem a dorosłym.

W kontakcie z dorosłym, który z nim pracuje, dziecko musi czuć się bezpiecznie. Bardzo dobrze jest, żeby dziecko lubiło tę osobę, choć niedobrze jest starać się robić to na siłę. Ciekawe, że często dorośli, którzy zajmują się wychowywaniem dzieci – można to na przykład zauważyć w różnych instytucjach oświatowych – identyfikują się bardziej z grupą dzieci niż dorosłych, tzn. mówią podobnym językiem, podobnie się ubierają itp. Dzieci sobie tego nie życzą, nie lubią tego. Dorosły jest od tego, żeby być dorosłym, szczególnie jeśli w rodzinie, z której pochodzi dziecko, nie wszystko dzieje się tak, jak trzeba. Analitycy mówili, że terapeuta czy wychowawca jest „substytutem dobrego dorosłego”. Jest w tym dużo prawdy. Dziecko w naturalny sposób poszukuje podobnych zachowań, jak u znanych mu osób dorosłych. Wychowawca czy terapeuta nie ma być kolegą, ale dorosłym, bo dzięki temu, że zachowuje się jak dorosły, możliwe są bardzo istotne procesy terapeutyczne.

Osoby pracujące z dziećmi dość często nie radzą sobie z niezrozumiałymi reakcjami dzieci, które nie znajdują uzasadnienia w postępowaniu dorosłych, np. kiedy dziecko jest agresywne, podejrzliwe, albo nie chce nawiązać z nimi kontaktu. Tymczasem dzieci posługują się mechanizmami generalizacji. Jeśli jakiś dorosły zrobił im krzywdę (np. niemiły nauczyciel), to mają głębokie przekonanie o tym, że również terapeuta czy wychowawca jest takim samym dorosłym, a to tylko kwestia czasu, kiedy wyjdzie z niego draństwo, którego dziecko się spodziewa. Będąc napięte, stara się prowokować dorosłego, żeby szybciej potwierdzić swoje wyobrażenie. W procesie psychoterapii nazywamy to przeniesieniem. Główna umiejętność polega na tym, żeby nie zareagować przeciwprzeniesieniem, tzn. żeby nie potwierdzić wyobrażenia dziecka. Nie mogę go ukarać, ani zachować się agresywnie, a powinnam poinformować je o tym, co widzę w jego zachowaniu i w jaki sposób – jako osoba dorosła – to przeżywam.

Przeniesienie u dzieci pojawia się błyskawicznie, tzn. ujawniają one takie uczucia dość szybko. Może nie od razu, bo na początku czują się onieśmielone, badają sytuację, nie wiedzą co to jest. Może być tak – co obserwuje się we wszystkich placówkach – że przez pewien okres (w pierwszych kilku dniach pobytu) dzieci są bardzo grzeczne, uważne. Dopiero po jakimś czasie zaczynają reagować zgodnie z uczuciami, które w nich się pojawiają.

Jeśli dorosły (to kluczowy moment w pracy) chce dobrze pracować z dziećmi, musi sobie radzić z tymi emocjami. Nie tylko dorosły jest w stanie odrzucić czy skrzywdzić dziecko. Osoby pracujące z dziećmi dobrze wiedzą, że również dorosły może się czuć bardzo sponiewierany przez dziecko, w stosunku do którego ma bardzo dużo dobrej woli, któremu rzeczywiście chce pomóc, a które na to reaguje oporem, odrzuceniem, czy w sposób agresywny. Ważne jest rozumienie tego, co dzieje się w kontakcie, bo dość często, kiedy dziecko reaguje w ten sposób, wychowawca czy terapeuta jest skłonny obwiniać siebie – „Może coś zrobiłem nie tak, może niedostatecznie dużo umiem, może niedostatecznie dużo wiem, może niedostatecznie jestem atrakcyjny”. Zwykle to nieprawda. Po prostu: moją „winą” jest tylko to, że jestem dorosłą kobietą czy dorosłym mężczyzną, a dziecko w poprzednich swoich kontaktach z dorosłymi miało takie doświadczenia, że nie ma podstaw, żeby obdarzać nas sympatią czy zaufaniem. Jeśli zaczynam to rozumieć, to wtedy znacznie łatwiej jest mi poradzić sobie z takimi zachowaniami dziecka i łatwiej przepracować jego stosunek do mnie.

Rozmawiając z dziećmi, nie należy zadawać im pytań sondujących, co dziecko myśli na jakiś temat. Zawsze zadaje się pytania w postaci propozycji. Na przykład: „Sądzę, że stało się coś takiego, że jesteś dzisiaj zły. Czy możemy o tym porozmawiać?”. Bardzo trudne dla dziecka, a często niemożliwe, jest udzielenie odpowiedzi np. na pytanie: „Powiedz, co się z tobą dzieje, powiedz, co czujesz?”. Bardzo często osoby, które się najpierw szkoliły w prowadzeniu grup dla dorosłych, zadają dzieciom pytanie „co czujesz?”. Dzieci uważają, że takie pytania są „od czapy” i że nie wiadomo, co na nie odpowiedzieć, bo dzieci co najmniej do szesnastego–siedemnastego roku życia nie potrafią pracować na tzw. wglądzie, a co więcej, uważa się, że taka praca nie jest dla nich korzystna.

* * *

Najkorzystniejsze sposoby pracy z dziećmi opierają się na modelu behawioralnym. Pokazuje się dzieciom możliwość zachowania się w określony sposób, stwarzając różne możliwości, natomiast kiedy się do nich za dużo mówi, za dużo analizuje, to one z trudem wytrzymują. Najlepiej rozmawiać z dziećmi przy okazji jakichś innych zajęć.

Mówiąc o mechanizmie przeniesienia pokazałam, że dzieci z rodzin dysfunkcjonalnych doświadczają wielu urazowych doświadczeń w kontakcie z dorosłymi i przenoszą je na innych dorosłych. Ważnym elementem w pracy terapeutycznej z dzieckiem jest więc praca nad tym, co dzieje się w relacji z wychowawcą lub terapeutą i wykorzystywanie tego do lepszego poznania dziecka. Jeśli dziecko reaguje na nas złością czy lękiem, to prawdopodobnie w jego rodzinie dzieje się coś takiego, co wywołuje w nim złość, strach i co najprawdopodobniej ma związek z jego rodzicami. Osoby pracujące z dziećmi molestowanymi seksualnie wiedzą, że te dzieci bardzo często przejawiają trudne i nieprzyjemne dla dorosłych zachowania: zachowują się w sposób uwodzący, albo w sposób wulgarny zaczepiają rówieśników, albo instruują ich symulując różnego rodzaju kontakty seksualne. To jest dla dorosłych bardzo trudne. Gdybyśmy zareagowali na to represyjnie, nie dowiemy się nic. Natomiast można (i należy) traktować takie zachowania jako bardzo ważną informację o tym, że dziecko ma jakiś szczególny rodzaj doświadczeń, że przeżywa jakieś szczególne emocje. W gruncie rzeczy, choć jest to zachowanie kłopotliwe, dziecko dostarcza nam w ten sposób informacji o tym, że dzieje się z nim coś niedobrego.

Myśląc o rodzinach dysfunkcjonalnych, mamy najczęściej na myśli rodziny alkoholowe. Warto pamiętać, że problem nie ogranicza się do tego. Obecnie w zastraszający sposób powiększa się liczba dzieci zaniedbanych, których rodzice po prostu nie mają czasu, żeby się nimi zajmować, bo bardzo intensywnie są zajęci zarabianiem pieniędzy. Problemy te będą prawdopodobnie pogłębiać się i narastać.

Dzieci, które mają trudne doświadczenia w kontakcie z rodzicami, bardzo często wytwarzają zły obraz samych siebie, który utrudnia im kontakty z innymi ludźmi, co oznacza, że często mają niekorzystną pozycję w grupie rówieśniczej i nie potrafią nawiązywać satysfakcjonujących związków z innymi. Dzieje się tak dlatego, że mając mało ciepła, mało serdeczności, mało opieki, dość często są nieufne wobec innych ludzi. Zdarza się też często, że jeśli były krzywdzone przez dorosłych, to wyobrażają sobie, że tylko wtedy, kiedy będą mocne, silne, dzielne i w ogóle najlepsze, to poradzą sobie w życiu. W związku z tym najczęściej rywalizują z innymi, walczą, natomiast nie potrafią się przyjaźnić.

Drugim ważnym elementem pracy z dziećmi jest uczenie ich takich sposobów kontaktowania się z innymi, żeby umożliwiało im to pozytywne relacje. Relacje takie mogą być źródłem oparcia i wzmocnienia, a zatem mogą mieć bardzo ważny sens terapeutyczny.

W modelu pracy z dziećmi, który wypracowaliśmy, najlepiej sprawdziło się prowadzenie grup dziecięcych – mówi Maria John–Borys.

Grupy takie powinny być bardzo małe. Im mniejsza grupa, tym lepiej, zwłaszcza zaś dotyczy to dzieci młodszych. Można im wtedy w jakiś sposób wyrównać, zbilansować niedostatki ich życia domowego.

Jestem wychowana w tradycyjnym podejściu do terapii różnego rodzaju zaburzeń. Myślę, że w grupie zachodzą procesy i sytuacje podobne do tych, które dzieją się w rodzinie, więc świetlice realizujące opracowany przeze mnie program pracują w małych grupach.

Najlepiej, jeśli grupa ma dwu wychowawców, a idealnie, kiedy wychowawcami są kobieta i mężczyzna, ale to marzenie jest często nieosiągalne ze względu na znaczny deficyt mężczyzn w tej branży. Tymczasem często w grupie dorastających chłopców nawet najmądrzejsza i najlepiej pracująca kobieta jest bezradna. Zgodnie z procesami dojrzewania, zgodnie z potrzebą identyfikacji z kimś tej samej płci, chłopcy w tym wieku bardzo starannie zwalczają kobiety.

Widziałam takie dramatyczne sytuacje w Klubie Absolwenta (jest to forma pomocy, oferowana w Ośrodku Pomocy Społecznej dzieciom, które już przeszły przez świetlicę i skończyły szkołę podstawową). Ponieważ nie było możliwości zatrudnienia mężczyzn, Klub został rozwiązany. Żadna kobieta, mimo najlepszej motywacji, nie była w stanie sprostać temu zadaniu. Trudność polegała na agresji chłopców i na ich, związanych z dorastaniem, dość wulgarnym uwodzeniu młodych wychowawczyń, które się czuły tym bardzo dotknięte. To były rzeczywiście trudne sytuacje, którym kobiety nie potrafiły sprostać. W takiej pracy kontakt z osobami obojga płci jest dla dzieci czymś szalenie ważnym. Rzeczywistość jest taka, że dość często sprawy wychowania, terapii dzieci spadają na kobiety. To jedno z utrudnień, niedoskonałości czy też deficytów pomagania dzieciom.

Drugi podstawowy element pracy z dziećmi, to – z racji ich złych doświadczeń szkolnych, złych doświadczeń z rówieśnikami – praca w grupach i zwracanie uwagi na wytwarzanie (poprzez odpowiednie techniki pracy z grupą, ale też odpowiednie modelowanie zachowań) możliwości kształtowania pozytywnych związków między nimi. W grupach zwraca się uwagę na współpracę, ale też wprowadza się takie zajęcia, w których dzieci mogą ze sobą rywalizować. Ich celem jest nauczenie dzieci godzenia się z tym, że czasami ktoś jest lepszy, czasami ktoś jest gorszy. Jeśli gorszy to znaczy, że mu się tym razem nie udało, ale nie przekreśla go to na przyszłość.

* * *

Istotną sprawą jest odbudowywanie poczucia własnej wartości u dzieci. Ma to związek z pomocą w odzyskaniu dobrej pozycji w szkole. W wielu terapiach tego elementu pracy z dziećmi się nie dostrzega lub nie docenia. Naprawdę jest tak (przeprowadzono badania w tej sprawie), że większość tych dzieci ma spory potencjał, bardzo duże możliwości, a są po prostu mocno zaniedbane. W naszych świetlicach zwykle dzieciom pomagają w nauce wolontariusze. Wielu z nich jest studentami, ale też często są to uczniowie ostatnich klas. Potem często wybierają studia w tym kierunku i wracają do świetlic już jako terapeuci, czy wychowawcy. To pokazuje, jak istotnym elementem jest kontakt ze szkołą. Zazwyczaj „nasze” dzieci mają złą pozycję w szkole, ale dość często zdarza się, że nauczyciel jest do nich zrażony lub zniechęcony, ponieważ ich rodzice niechętnie współpracują ze szkołą. Osoba zajmująca się terapią dzieci musi wypełnić tę lukę.

W początkach naszej pracy bardzo często działo się tak, że osoby, które zaczynały pracować z dziećmi, widząc bezmiar krzywd, jakich dziecko doznało, widząc, ile zaniedbań jest po stronie dorosłych, rywalizowały z innymi dorosłymi, tzn. były bardzo krytycznie nastawione wobec rodziców i szkoły.

To nie jest dobra postawa. Osoby pracujące na rzecz dziecka muszą ze sobą współpracować. W psychoterapii mówi się, że bardzo źle jest, kiedy terapeutę ogarną myśli, które się określa jako „fantazje o wybawieniu”. Jeśli komuś bardzo żal dziecka, zaczyna się za mocno identyfikować z jego sprawą, z tym, żeby odwrócić czy zbilansować mu jego niekorzystne doświadczenia. Dość często ustawia się w sposób konkurencyjny, rywalizacyjny, czasami niechętny wobec innych dorosłych, którzy w jego pojęciu nie potrafią dziecku tego dać, albo je skrzywdzili. To są uczucia, które koniecznie trzeba w sobie kontrolować. Superwizje służą głównie temu, żeby wychowawca lub terapeuta nie wszedł w sojusz z dzieckiem przeciwko rodzicom. Niezależnie od tego, jak rodzice się zachowują i co o nich myślimy, oni też zasługują na zrozumienie i wsparcie, a współpraca z nimi jest konieczna, jeśli chcemy naprawdę pomóc dziecku. Nigdy w procesie pomagania dzieciom nie możemy ustawiać się przeciwko ich rodzicom. Podobnie wygląda współpraca ze szkołą. Bardzo często początkujące osoby pracujące z dziećmi, mają postawy roszczeniowe wobec pedagoga szkolnego czy wychowawcy i obciążają ich winą za niepowodzenia dziecka. Nie jest to dobry model. Kluczowym problemem jest pozyskanie nauczyciela lub pedagoga tak, żeby zechciał współpracować na rzecz rozwiązywania problemów dziecka, a nie konkurencja z nim, kto zrobi dziecku lepiej.

W takiej koncepcji pracy z dzieckiem bardzo często mówi się, że częścią terapii jest pozyskiwanie sojuszników dla rozwiązywania jego problemów. Mogą to być bardzo różne osoby – nauczyciel, pedagog szkolny, rodzice. W tak ustawionej pracy istotną wagę ma przekazywanie informacji
o tym, co się z dzieckiem dzieje. Kiedy nauczyciel dowiaduje się o prowadzeniu z dzieckiem systematycznej pracy, to „idzie na rękę”: np. godzi się rozmawiać z nim indywidualnie, zamiast odpytywać je na środku klasy, czy też godzi się nie oceniać go przez jakiś czas, bo wie, że ktoś nadrabia z nim braki.

Są to sprawy niezwykle istotne. Na początku wszyscy ludzie, którzy potem dobrze pomagają dzieciom, mają dużo złości w stosunku do osób, które te dzieci krzywdziły.

* * *

Część zs osób pracujących z dziećmi to psychologowie, część to pedagodzy, ale ostatnio zwraca się coraz większą uwagę na to, by poza pomaganiem dzieciom w radzeniu sobie z urazami, uczeniem ich dobrych kontaktów społecznych, uczyć ich też różnych ważnych umiejętności społecznych – takich, które procentują w życiu i przydają się. W związku z tym dzieci oprócz grupowych zajęć terapeutycznych czy zajęć związanych z nauką, mają inne zajęcia w zależności od zainteresowań. Mogą to być np. kursy komputerowe. Część dziewczynek jest zainteresowana zabiegami kosmetycznymi. Zaprasza się wtedy odpowiednią osobę, która z nimi o tym rozmawia. Mogą to być inne praktyczne umiejętności: szycie, czy nauka jazdy konnej. Do tego rodzaju zajęć zatrudnieni są instruktorzy zajęciowi. Nie są terapeutami, przychodzą z zewnątrz, prowadzą tego typu zajęcia, a następnie uczestniczą w spotkaniach zespołu omawiając je – ale przychodzą na kilka godzin dziennie.

Osoby, które prowadzą pracę z dziećmi, przechodzą przez szkolenie. Bardzo istotną jego częścią jest trening z zakresu komunikacji interpersonalnej, ze szczególnym zwróceniem uwagi na komunikację niewerbalną. Dzieci bardziej reagują nie na to, co mówimy, ale w jaki sposób się zachowujemy. Osoby, które pracują z dziećmi powinny być na to wrażliwe. Muszą też w relacji z dzieckiem zdawać sobie sprawę z tego, jakie mogą być jego zachowania. Na przykład: wiele osób ma nawyk głaskania po głowie każdego dziecka, które im się nawinie pod rękę. Często reakcja dziecka jest zupełnie niezgodna z intencją i oczekiwaniami takiej osoby, np. agresywne warknięcie „co mnie pani dotyka...”. Niektórzy twierdzą, że takie wchodzenie z dzieckiem w kontakt fizyczny, głaskanie go, dotykanie bez szczególnego powodu jest jedną z postaci nadużyć dziecka. Zwykle ma to wyrazić nasze ciepłe uczucia, ale dzieci mogą tego wcale nie potrzebować. Co więcej, w ich doświadczeniu mogło się utrwalić coś takiego, że jeśli dorosły się zbliża, to nie jest to sytuacja bezpieczna. Zbyt szybkie skrócenie dystansu, zbyt szybkie wejście z dzieckiem w kontakt fizyczny może nie być dla niego objawem naszej serdeczności czy sympatii, a wręcz może być zagrożeniem. Dlatego bardzo ważne w pracy z dziećmi jest nauczenie się, że dziecko należy pytać: Czy mogę usiąść obok ciebie? Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeśli cię dotknę? Czy nie będzie ci przeszkadzało, kiedy cię poproszę, żebyś się położył, czy rozluźnił?

Dość często ludzie pracujący z dziećmi uważają, że jeśli chcą robić dobrze, to wszystko jest usprawiedliwione i nie trzeba pytać dziecka o zgodę.

Dużo nauczyłam się od jednej z moich pacjentek, osiemnastoletniej dziewczyny. Ponieważ nie wchodziła ze mną w taki kontakt, by rozmawiać o swoich trudnościach, a sugerowała, że jest bardzo napięta, zdenerwowana, zaproponowałam jej trening autogenny, a ona przystała na to – opowiada M. John–Borys. Wykonywała wszelkie moje instrukcje, rozluźniała się, zamykała oczy... Kiedy trening się skończył, pomyślałam, że po raz pierwszy widzę coś tak dziwnego: na ogół ludzie w trakcie tego ćwiczenia się rozluźniają, spada im (trochę) ciśnienie krwi, bledną, a ona jest strasznie czerwona. Pytam, czy wszystko było w porządku, odpowiada, że tak. Mówię jej więc, że mam taki niepokój, bo wydaje mi się, że nie zachowuje się jak osoba rozluźniona... Na co słyszę: „a czemu miałam się rozluźnić – to była najgorsza sytuacja w życiu, jaka mi się zdarzyła”. No i wtedy okazało się, że miała tatę alkoholika, więc leżenie, zależność od kogoś, wywoływały u niej bardzo złe, lękowe skojarzenia. Ale ponieważ przyszła na terapię, uważała, że powinna wykonywać wszystkie polecenia. Tylko dzięki temu, że się na mnie rozzłościła i powiedziała mi o tym, nasz kontakt się udał. Gdyby nie to, prawdopodobnie wszystko by się skończyło, a może przychodziłaby i nadal ćwiczyła...

Dorośli często mówią do dzieci: „połóż się, to ci będzie wygodnie”, „usiądź tak, to ci będzie dobrze” itp. Mamy pewne wyobrażenia, co dla dzieci będzie dobre, a bardzo rzadko je o to pytamy. Gdy tego nie robimy, to też w jakiś sposób ich nadużywamy. Nie chodzi tu o molestowanie seksualne, ale o to, że dość często nadużywamy dzieci w zwykłym kontakcie fizycznym, skracając go. Sporo dorosłych oprócz głaskania ma taki zwyczaj, że szczypie dziecko po policzkach. Nie wiem czy jest dziecko, które by coś takiego lubiło, ale dorośli uważają, że to w porządku, ponieważ w taki sposób okazują życzliwość i zainteresowanie. Bardzo często zdarza się też tak, że dorosły dotyka dziecko, a ono uważa, że chciał je szarpnąć czy uderzyć. Świadomość własnych sposobów komunikowania się jest więc niezwykle ważna dla osób pracujących z dziećmi.

* * *

Innym ważnym elementem szkolenia, na który zwracamy uwagę, jest przejście przez trening umiejętności wychowawczych. Sięgnięcie do własnych doświadczeń z okresu dzieciństwa jest dobrym źródłem informacji o tym, co dziecko lubi, co jest dla niego ważne, czego się wstydzi, czego się boi. Poprzez różne koleje losu, różne zadania, często mamy starannie zatartą pamięć tego okresu i rzadko korzystamy z potencjału doświadczeń, który każdy z nas ma w sobie. Tymczasem każdy przecież był dzieckiem i jeśli sięgnie do wspomnień, pamięta z tego okresu bardzo wiele.

Gdy sięgnęłam pamięcią do swojego dzieciństwa, przypomniałam sobie wiele spraw, które mi wyjaśniły, dlaczego pewnych rzeczy nie potrafię się teraz nauczyć. Np. do tej pory przyszywanie guzika jest dla mnie niezwykle wstydliwą czynnością. Pewnie każdy ma taką wstydliwą czynność. Kiedy ktoś mnie zastaje z igłą, jestem tym bardzo skrępowana, zdenerwowana i natychmiast przestaję to robić. Dopiero w wieku czterdziestu lat nauczyłam się robić na drutach, a zawsze bardzo chciałam umieć to robić i jednocześnie wstydziłam się zacząć, ponieważ moja niezręczność była tak wielka. Przypomniałam sobie wiele urazów z dzieciństwa, które spowodowały, że nie robię tego. Na przykład sytuację, kiedy jako dziecko próbowałam coś uszyć dla lalki, a babcia zawołała moją matkę i obie śmiały się ze mnie, że trzymam w taki sposób igłę.W zdenerwowaniu przełożyłam ją do drugiej ręki, bo myślałam, że o to chodzi i usłyszałam: „ty to masz dwie lewe ręce”. I jakby te dwie lewe ręce zostały mi w różnych czynnościach do tej pory – wspomina autorka wykładu.

Jeśli sięgamy do potencjału naszych doświadczeń i przeżyć, to bardzo nam ułatwia zrozumienie dziecka. W treningu umiejętności wychowawczych sięga się do własnych przeżyć z okresu dzieciństwa, przy czym bazą tego treningu są dobre wspomnienia z kontaktu z dorosłymi. Nasze życie i doświadczenia bywają takie, że często „odpominają się” wtedy przykre doświadczenia. To trening, w którym planuje się „odpomnienie” i opracowanie dobrych, pomocnych zachowań osób dorosłych, a najczęściej pracuje się nad urazami z okresu dzieciństwa. Nie rozumiejąc własnych urazów z odległej przeszłości i nie pracując nad nimi, bardzo trudno jest pracować z dziećmi.

* * *

Innym elementem przygotowania do pracy z dziećmi jest uczenie się takich i umiejętności, które dla nich są pożyteczne, tzn. sprawiają im przyjemność. – Bardzo dużo skorzystaliśmy z warsztatów o pracy z bajką i baśnią, prowadzonych przez panią Katarzynę Szymańską z Instytutu Ericsonowskiego. Został po tym taki element zakończenia dnia, szczególnie na wyjazdach z dziećmi, że na dobranoc zapala się świeczkę
i coś im się czyta. To dla dzieci ważne i czekają na to, nawet takie, które mają dwanaście czy trzynaście lat.

Kolejnym istotnym elementem jest zabawa. Osoba pracująca z dziećmi musi się umieć bawić, więc najlepiej, by sama przeszła przez kurs pedagogiki zabawy. To przyjemne i pożyteczne zarazem, stwarza bardzo dobrą atmosferę, ale też przy okazji dorosły się rozluźnia. Jesteśmy nudni dla dzieci. Dobrze jest uczyć się i korzystać z takich propozycji, bo one same w sobie sprawiają dużo radości, rozluźniają w kontakcie z dziećmi, dzięki czemu mamy więcej zadowolenia z bycia z nimi.

Pracę z dziećmi opieramy na zasadach społeczności terapeutycznej. Raz w tygodniu na zebraniach społeczności omawia się wszystkie ważne i trudne sprawy. Od dwóch lat wprowadziliśmy podział na społeczność dzieci młodszych i starszych. Zajmujemy się dziećmi od siódmego do piętnastego roku życia, inne są problemy i inny poziom ich rozwiązywania w grupie młodszej i starszej, dlatego dzieci uczestniczą w nich w zależności od wieku. Dzieci bardzo lubią te spotkania, chyba dlatego, że czują się na nich ważne. Zgodnie bowiem z zasadami społeczności same prowadzą zebrania, choć na początku robi to dorosły, który dba o to, by każde dziecko zostało wysłuchane, by mu nie przerywano, by każda sprawa została załatwiona. To uczy zasad współżycia – opowiada M. John–Borys. – W normalnych domach też się rozmawia o sprawach trudnych i zastanawia się nad tym, jak je rozwiązać. Na zebraniach społeczności dzieje się coś podobnego. Sprzyja to rozmowie o swoich zadowoleniach, ale też o żalach i pretensjach zarówno do dzieci, jak i dorosłych. To też jest problem, który dzieci i dorośli starają się wspólnie rozwiązywać.


Maria John–Borys jest psychologiem, nauczycielem akademickim, pracuje na Uniwersytecie Śląskim. Zajmuje się też praktyką: pomocą psychologiczną dla dzieci i ich wychowawców oraz terapią rodzin. Jest superwizorem Listy Trenerów Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Jej autorski program wspomagania rozwoju dzieci z rodzin dysfunkcjonalnych realizuje kilkadziesiąt świetlic socjoterapeutycznych prowadzonych przez ośrodki pomocy społecznej i organizacje pozarządowe.

Opracowała Alicja Margasińska na podstawie wykładu wygłoszonego przez dr Marię John–Borys podczas Letniej Szkoły Instytutu Psychologii Zdrowia w Szczyrku we wrześniu 1999 roku.

>>>>>